New York
43°
Clear
7:01 am5:17 pm EST
7mph
75%
29.8
TueWedThu
45°F
37°F
41°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Turystyka

Ladakh – kraina wysokich przełęczy (cz. 3)

31.05.2024
Ed Bochnak w pozycji kwiatu lotosu na tafli wody

Ed Bochnak

Porankiem czwartego dnia przy namiotach przywitała nas para jasno czekoladowych łasic, zajadająca się pozostawianymi przez nas resztkami kolacji. Po śniadaniu ruszyliśmy ścieżką prowadzącą blisko górskiej rzeki, przez zarośla i skupiska nadrzecznych, niskopiennych wierzb, dochodząc do dużej kamiennej skarpy, gdzie byliśmy zmuszeni przeprawić się przez rzekę.

Ryszard Chmura prezentuje jaskółkę na tle szczytu Kang Yatse

Tsetan wszedł do rzeki pierwszy, wyszukując najlepsze miejsce przeprawowe. Po ściągnięciu butów i podwinięciu spodni poszedłem jego śladem. Lodowata wartka woda sięgała mi do kolan. Po ociągającego się Ryśka, który dziś rano złamał sobie paznokieć u palca lewej stopy, uderzając o głaz, wrócił Tsetan przenosząc go na barana. Na drugiej stronie rzeki ścieżka zatopiła się w bezdrzewnym rozgrzanym marsjańskim krajobrazie. Po godzinie marszu w ostro operującym słońcu dotarliśmy pod wysoki kilkusetmetrowy grzbiet, na którego ścianie górował klasztor Omlung. Siedząc w cieniu skalnego urwiska, zajadając placki chapatis – zrobione z zielonej mąki gryczanej i jajka, wręczone nam dziś rano przez kucharza – postanowiłem go odwiedzić wraz z Tsetanem. Rysiek z powodu kontuzji zrezygnował z karkołomnej wspinaczki po wąskiej ścieżce prowadzącej do gompy i podążył za naszą karawaną, która właśnie nas mijała. Szybko z przewodnikiem wspięliśmy się do celu. Ozdobione w trzepoczące chorągiewki, ceremonialne budynki i czorteny, wciśnięte w skalną turnię, tworzyły klasztor, w którym rezydował tylko jeden mnich. Tsetan wdał się z nim w rozmowę, a ja, filmując, podsłuchiwałem konwersację prowadzoną w języku urdu, który jest pochodną tybetańskiego. Z rozmowy wyłapałem tylko jedno słowo „hemis”. Wróciły wspomnienia, kiedy jak nastolatek zaczytywałem się książkami Alfreda Szklarskiego, czytając z wypiekami „Tomka na tropach yeti”, podążałem wówczas palcem po kartach atlasu za bohaterami podróżującymi przez Półwysep Indyjski do starożytnego klasztoru w Hemis, gdzie czekał na nich przyjaciel Smuga. Na moje pytanie o Hemis, Tsetan wyjaśnił mi, że główny klasztor Hemis oddalony jest stąd o 30 km w linii prostej albo trzy dni marszu; gompa ta jest jego filią. Opiekujący się klasztorem lamowie zmieniają się tu co roku, a oglądane budynki liczą sobie około 500 lat. Patronem klasztoru jest starożytny mistrz Kepmo Shakypala. Po tych wyjaśnieniach uśmiechnięty, opiekun gompy lama Sharan, ubrany w wiśniowe szaty, zezwoli mi na zwiedzenie i sfilmowanie gompy.

XV-wieczny klasztor Omlung, osadzony na górskiej grani

Klasztor podzielony był na kilka budynków, starszych i nowszych. Okręciwszy stojące przy kamiennych schodach cylindryczne koło modlitewne, wszedłem w tonącą w półmroku starą część klasztorną. Do wiekowego obiektu prowadziły podwójne czerwone drzwi z wysokim pękniętym progiem. Wewnątrz kolumnową aulę wypełniał wonny dym jałowcowy, mały ołtarz z figurką buddy z brązu, oświetlały maślane znicze, z sufitu zwisały wyblakłe ręcznie malowane thangkami i ceremonialne skórzane dwugłowe bębny dhyāngro, iluminowane wątłym światłem wpadającym przez mały otwór okienny. Zniszczone zaciekami tynki ścian pokrywały spłowiałe freski mitycznych istot z tybetańską symboliką i nieznanymi mi tantrycznymi bóstwami. Jedynym znanym mi namalowanym symbolem było Koło Życia i Śmierci przedstawiające zasadę karmy, przyczyny i skutku. Na drewnianych półkach przed ołtarzem leżały prostokątne modlitewne księgi. Wystające z bocznej ścinany małe drewniane drzwi prowadziły do komnaty Dharmapala, strażników tej gompy. Z obawą zajrzałem do mrocznej sali wypełnionej drewnianymi figurami demonicznych istot o czerwonych, wyłupiastych oczach, obwieszonych naszyjnikami z czaszek i krwawiących serc. Ich przerażający wygląd ma przestraszyć siły zła, chcące opanować klasztor lub serca wiernych.

Po prowadzących na wyższy taras wąskich kamiennych schodach lama zaprowadził mnie do nowo wybudowanej z kamienia i suszonych cegieł sali modlitw, ustawionej w cieniu olbrzymiej pomalowanej na czerwono skalnej ściany, gdzie dawniej, jak wyznał lama, składano ofiary krwi, potwierdzając słowa sprzed kilku dni mojego przewodnika o brutalnych ceremoniach sprzed wieków. Z boku skały rozpoczynała się stroma ścieżka prowadzącą w dół do podstawy turni, na której jego poprzednik pośliznął się na oblodzeniu i spadł. W wyniku obrażeń zmarł po trzech dniach.

Budynki klasztoru Omlung liczą sobie około 500 lat

Po zakończeniu dokumentowania zostaliśmy zaproszeni przez lamę do jego skromnej celi na czarkę gorącej maślanej herbaty „gur chai”. Gdy przez okno fotografowałem oddalające się karawany jucznych mułów podążające z biegiem srebrnego strumienia Nimaling, lama zaczął proces parzenia tybetańskiej herbaty. Łyżką z drewnianej czarki wydłubał gęstą herbacianą esencję, zwaną chaku, dodał ją do osmolonego sadzą czajnika z gotującą się wodą wymieszaną z mlekiem jaka. Po chwili do wrzątku dorzucił kilka grubych ciemnych ziaren soli i słomkowego w kolorze jaczego masła. Lama Sharan wywar gotował nad paleniskiem jeszcze przez kilka kolejnych minut, mieszając, po czym gorącą zawartość przez sitko rozlał do trzech małych czarek i z szacunkiem, pochylając głowę wręczył nam. Gorący, różowy oleisty napój miał smak zjełczałej tłustej zupy. Składniki dodane do herbaty dostarczają kalorii i zarazem rozgrzewają, co na tych wysokościach ma duże znaczenie. Mnich nie ukrywał zadowolenia, że chcieliśmy spędzić z nim jakiś czas. Jak wyjaśnił, dni i tygodnie mijają mu na medytacji i opiece nad klasztorem przeważnie w samotności.

Słowo „gompa” ogólnie znaczy „klasztor”, posiada jednak drugie znaczenie „mieszkanie na odludziu”, jakże to miejsce, bliskie jest temu drugiemu tłumaczeniu. Herbata maślana przygotowana przez lamę dodała mi energii. Schodząc z grani, w kierunku kamienistego brzegu potoku Nimaling, wspominałem Tsetanowi, że po zakończeniu trekkingu będę chciał odwiedzić wspominany klasztor Hemis, z którym wiąże się też bardzo zagadkowa legenda o… Chrystusie, a dokładniej o jego latach młodości, o których milczy Biblia, chodzi o 18 lat pomiędzy 12 a 30 rokiem jego życia. Ponoć w klasztorze Hemis u schyłku XIX wieku odkryto dwutomowy rękopis zatytułowany „Życie św. Issy, najlepszego z synów ludzkich” – o życiu i działalności palestyńskiego proroka o imieniu Issa, którego historia jest uderzająco podobna do działalności i nauk Chrystusa. Czy zatem Jezus odwiedził Tybet? Obiektywnie patrząc, było to możliwe, bo Jezus mógł przyłączyć się do jednej z wielu karawan kupieckich, które podróżowały wówczas po centralnej Azji, wykorzystując szlak jedwabny lub korzenny i odwiedzić okolice rzeki Indus.

Poruszony legendą o Chrystusie, Tsetsan opowiedział mi swoją osobistą historię. Pochodząc z biednej wielodzietnej rodziny – gdzie ojciec, pracując na roli i w kamieniołomie nie mógł zapewnić im znośnych warunków – jego, jako najstarszego syna, mającego zaledwie 5 lat, zaprowadził do podobnego klasztoru w odległej dolinie Lungnak w południowo-wschodnim Zanskarze, by zaopiekowali się nim mnisi. Pamiętał jak z rodzinnej wioski Testa, liczącej sześć gospodarstw, maszerował z ojcem cały dzień. W klasztornej bramie odebrał go stary mnich i zaprowadził do sali, gdzie ubrano go w za duże wiśniowe szaty kasaya i ogolono głowę. Tsetsan przez pięć lat mieszkał i pracował w klasztorze Phuktal, gdzie pobierał bezpłatną edukację z nauk przyrodniczych, matematyki, buddyzmu i filozofii. Każdego poranka recytował i śpiewał święte teksty podczas pudży, za co otrzymywał dodatkową porcję tsampa. Z rodzeństwem i rodzicami zobaczył się, gdy ukończył 10 lat.

Demoniczne bóstwo – strażnik gompy Omulng

Po minięciu wioski Umlung, gdzie na płaskich dachach mieszkańcy suszyli zapasy drewna na zimę, po raz pierwszy zobaczyliśmy wybijający ponad całe pasmo szczyt Kang Yatse. Stożek o urwistej lodowo-śnieżnej ścianie, wznoszący się na wysokość 6400 m n.p.m. Na zboczu tej góry wybija źródło rzeki Markha.

Kontynuując marsz brzegiem jej dopływu potokiem Nimaling, obeszliśmy ciągnące się, zerodowane urwisko o niebieskoszarej barwie, przypominające wieże, kolce i pęknięte ściany, pomiędzy którymi nie zwracając na nas uwagi, skubało trawę stado dzikich błękitnych owiec, napo. Kolejny godzinny marszu doprowadziły nas do malowniczego stawu o szmaragdowozielonych wodach, w których obijała się biała kopuła szczytu Kang Yatse, kontrastując z jasno szkarłatnym kolorem okolicznych nagich pagórkowatych wzgórz. Na środku tafli stał posąg Śiwy najpotężniejszego hinduskiego bóstwa. Kreatora i niszczyciela w jednej osobie. Przy stawie zrobiliśmy spontaniczną sesję zdjęciową. Podczas której niemal udało mi się uzyskać pozycję asana, kwiatu lotosu na tafli wody, Rysiek zaś zaprezentował swój numer popisowy jaskółkę, odbierając dyskretnie na chwilę gracji i piękna ośnieżonej ścianie Kang Yatse.

Ciepły błękit nieba od północy zaczęły pokrywać kłębiaste cumulusy, gdy my zostawialiśmy staw i po minięciu wciśniętych w wąską dolinę, miniaturowych zagonów dojrzałego jęczmienia górskiego, zasilanych ciekami wodnymi sączącymi się z topniejących lodowców, natrafiliśmy na dwa duże wały pokryte starannie wykonanymi wotywnymi płytami mani z wyrytymi wersetami mantry „om mani padme hum”. Tuż za nimi stały bliźniacze kredowe czorteny w kształcie gigantycznych pionków szachowych, zwieńczonych wysoką rdzawą iglicą w kształcie pierścienia z wewnętrznymi portalami, przez które spokojnie mogły przejść dorosłe osoby. W budowlach tych widać było artyzm i finezje Ladaków, wykorzystujących kolor i bogactwo ornamentyki naprzeciw otaczającego surowego krajobrazu. Na krańcu wioski stał religijny totem, drewniany drąg ozdobiony czarnymi ogonami z potężną głową jaka. Stanowiąc kolejny dowód na wciąż żywy kult, krwawej religii bon. Według wierzeń Ladaków, jak wyjaśnił mi Tsetan, głowy lub czaszki zwierząt umieszczone na ścianach domów i gomb chronią przed złymi duchami. A dong, czyli długowłosy tybetański jak, ma w ich religii ważne miejsce, jest darem niebios jako norbu, czyli skarb, symbolizując; czystość, siłę i odwagę.

ZDJĘCIA: ED BOCHNAK

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner