Janusz M. Szlechta
DZIEŃ 7. CZWARTEK, 12 PAŹDZIERNIKA. W DRODZE Z PUNO DO CUSCO
O godz. 8 rano wyruszyliśmy autobusem z Puno do Cusco, przez Świętą Dolinę Inków rzeki Urubamba. Początkowo jechaliśmy do Juliaci drogą wzdłuż jeziora Titicaca, którą zaprojektowali i zbudowali w 1878 roku dwaj polscy inżynierowie Władysław Kluger i Edward Habich. W wiosce Raqchi zobaczyliśmy ruiny potężnego klasztoru boga Wirakocha oraz kamienne spichlerze z czasów imperium Inków. W mitologii Ajmarów i Inków Wirakocha uznawany jest za stwórcę świata i ludzkości, ojca boga słońca Inti i bogini księżyca Mamy Qulli oraz twórcę cywilizacji – tego, który wyzwolił człowieka ze stanu pierwotnej dzikości, nadał mu prawa, ustanowił hierarchię, nauczył kultu bogów i uprawy roli. Jest to świątynia o wysokości ponad 14 metrów, najwyższa odkryta do tej pory budowla Inków.
Potem dotarliśmy do miasteczka Andahuaylillas. Zobaczyliśmy to, co przyciąga tutaj turystów. Jezuiccy misjonarze, w 1610 roku, zbudowali w tym mieście kościół pod wezwaniem św. Piotra.
Jest to jedna z najpiękniejszych świątyń barokowych na kontynencie latynoamerykańskim. W kościele tym znajduje się unikalna na skalę światową kaplica z bogatymi rzeźbami i malowidłami. Ze względu na bogatą ikonografię nazywana jest Peruwiańską Kaplicą Sykstyńską. Freski z XVII wieku, ogromne obrazy w bogato rzeźbionych i pozłacanych ramach ze szkoły „cusqeńskiej” i sławnych europejskich malarzy z XVIII wieku oraz przepięknie wymalowany drewniany sufit, wywierają ogromne wrażenie na zwiedzających.
Wieczorem dotarliśmy do Cusco. Zameldowaliśmy się w eleganckim hotelu Xima Cusco w centrum miasta. Tutaj mieliśmy spędzić dwie noce.
DZIEŃ 8. PIĄTEK, 13 PAŹDZIERNIKA. RED MOUNTAIN, CZYLI NAJPIĘKNIEJSZA GÓRA NA ŚWIECIE
Rano wyruszyliśmy z Cusco busem, aby zobaczyć w Andach wyjątkową Tęczową Górę i Czerwoną Dolinę. Jechaliśmy ponad trzy godziny. Była to podróż pełna wrażeń, jakich ani wcześniej, ani później już nie doświadczyliśmy.
W miasteczku Chillca, po przekroczeniu punktu kontrolnego społeczności (tak się nazywa), nasz bus zaczął wspinać się w górę. Jechaliśmy wąską drogą, z ubitych kamieni. Czasami zjeżdżał z góry samochód i kierowcy musieli mocno kombinować, aby się wyminąć. Nasz kierowca miał jeszcze jeden problem. Droga jest wąska, a zakręty ostre i wielokrotnie musiał na takim zakręcie się zatrzymywać, potem ruszał lekko do przodu, po chwili cofał i znowu ruszał do przodu. Po kilku takich próbach ruszał w górę. Po lewej stronie mieliśmy skały, a po prawej widzieliśmy przez okna przepaść. Na dnie płynęła rzeka. W pewnym momencie zrobiło mi się gorąco ze strachu. W autobusie była totalna cisza.
Gdy autobus wyjechał na dużą równinę, odetchnęliśmy z ulgą. Wysiedliśmy i zaczęliśmy podziwiać otaczające nas góry. Po chwili zaczęli podjeżdżać do nas na motorach młodzi Peruwiańczycy. Każdy z nas wybierał motor i siadał z tyłu za prowadzącym. Ci ostro ruszali pod górę. Motory jechały jeden za drugim. Dla nas były to dodatkowe emocje, bo z pozycji pasażera mogliśmy obserwować górską, wąską drogę i góry. Blisko szczytu zsiedliśmy z motorów. Zaczęliśmy wspinać się na punkt widokowy Valle Rojo. Przewodnik pouczał nas, abyśmy szli powoli, głęboko oddychając. Znajdowaliśmy się na wysokości powyżej 5 tysięcy metrów. Nasze organizmy nie były przygotowane do warunków na takiej wysokości. Kiedy spróbowałem iść szybciej, nagle przed oczyma pojawiła się ciemność i miałem problem z oddychaniem. Tomek mnie złapał za ramię, przytrzymał i… po chwili już było dobrze.
Wejście na punkt widokowy Valle Rojo zajęło nam kilkanaście minut. A potem staliśmy tam godzinę i podziwialiśmy Tęczową Górę i Czerwoną Dolinę. Wraz z nami robiło to mnóstwo turystów z różnych krajów. Dolina ta jest wyjątkowa. Jednym z najbardziej wyrazistych jej kolorów jest czerwień. Czerwona Dolina ma niesamowity czerwony kolor ze względu na bogatą w żelazo glebę, która pokrywa prawie cały obszar.
Vinicunca, czyli Tęczowa Góra, to jeden ze szczytów peruwiańskich Andów, który ma aż 5200 metrów wysokości. Wygląda jak namalowana przez artystę, a istnieje naprawdę. Coś tak wspaniałego może stworzyć jedynie natura – a ta, jak wiadomo, jest autorką najpiękniejszych cudów świata. Góra siedmiu kolorów powstała całkowicie naturalnie. Jej nietypowe ubarwienie jest wynikiem warstwowego układania się minerałów na zupełnie płaskim terenie przez miliony lat. Podczas późniejszych ruchów tektonicznych tak ubarwiony teren się wypiętrzył i powstała kolorowa góra. Przez turystów z całego świata i przez „National Geographic” uważana jest za najpiękniejszą górę świata. Vinicunca została nazwana Tęczową Górą, gdyż rzeczywiście ma kolory tęczy. Stanowi jedną z największych atrakcji Peru, zaraz po Machu Picchu. Nieustannie przyciąga turystów, kochających wyzwania i aktywne spędzanie czasu.
Vinicunca Moutaina w języku Indian Quechua oznacza „Pokolorowaną Górę”. Ludzie ci wierzyli, że pokolorowali ją bogowie. Jak stwierdził nasz przewodnik, ludzie mieszkający w pobliżu uznają dzisiaj tę i pozostałe góry za cud stworzony przez naturę. Wierzą, że bogowie obdarowali nim ziemię i w podziękowaniu za tę „Świętą Górę” składają im ofiary.
Tęczowa Góra i Czerwona Dolina znalazły się na liście National Geographic „100 najlepszych miejsc do odwiedzenia przed śmiercią”. Gdy to miejsce stało się popularne nie tylko wśród lokalnych mieszkańców, zaczęło przyciągać tysiące turystów, pragnących nacieszyć swoje oczy tęczowym widokiem.
Wróciliśmy wieczorem do Cusco pełni kolorowych wrażeń.
DZIEŃ 9. SOBOTA, 14 PAŹDZIERNIKA. ZWIEDZANIE PERYFERII CUSCO
Od rana zwiedzaliśmy ciekawe miejsca w Cuzco – byłej stolicy imperium Inków, zwanego Qosco. Naszym przewodnikiem był Henry Chahua. Jako pierwszy podziwialiśmy pomnik Cristo Blanco. Trzy najsłynniejsze posągi w mieście Cusco to: pomnik Pachacuteca, pomnik Inki na głównym placu i Cristo Blanco, czyli Chrystusa Odkupiciela. Spośród nich wszystkich najbardziej znany jest ten ostatni. Rzeźba Jezusa Chrystusa stoi na wzgórzu Pukamoqo (Czerwone Wzgórze), uważanym przez Inków za święte miejsce. Ma 8 metrów wysokości i unosi ramiona na znak ochrony ludzi. Znajduje się obok twierdzy Sacsayhuaman. Dla mieszkańców Cusco symbolizuje pokój i błogosławieństwo chrześcijańskiego Boga dla obywateli. Wykonał ją w 1945 roku rzeźbiarz z Cusco Francisco Olazo. Do stworzenia pomnika wykorzystał wiele materiałów: granit, cedr, glinę, a także żelazo i drut. Jest to obecnie jeden z najczęściej odwiedzanych zabytków w Cusco. Ze wzgórza, na którym stoi pomnik, jest piękny widok na całe miasto.
Potem przeżyliśmy coś, co rzadko się zdarza turystom. Przewodnik poprowadził nas na pobliskie wzgórze Cochapata, gdzie spotkaliśmy się z zespołem szamanów Inkataki, który tworzyło dwóch mężczyzn i kobieta. Ubrani byli w oryginalne, piękne stroje. Szaman Kuntur, swoimi gestami i modłami do boga, wprowadził nas w ich duchowy świat. Drugi szaman grał na ogromnym flecie, który potem zamieniał na fletnię pana wykonaną z bambusa (fletnia składa się z drewnianych piszczałek, ułożonych w jednym lub dwóch rzędach; dźwięki są wydobywane poprzez dmuchanie w krawędzie otworów piszczałek). Jest to ten sam instrument, na którym grając Indianie czcili boga słońca Inti. Uderzał też rytmicznie w olbrzymi bęben. Kobieta wspierała ich i podawała niezbędne rzeczy bądź instrumenty. Na koniec zrobiliśmy sobie z nimi zdjęcia. W tym momencie zaczęły nad nami krążyć kondory.
Po tym pełnym emocji i tajemnic spotkaniu ruszyliśmy ścieżkami górskimi na pola przed Saqsaywaman. Tu mieściła się forteca Inków, służąca im głównie do celów ceremonialnych. Forteca zbudowana została z dużych, granitowych bloków skalnych, ważących powyżej 10 ton. Inkowie sprowadzali je z odległego o 15 kilometrów kamieniołomu. Jak to było możliwe – nie wiadomo, bo przecież nie znali koła i nie mieli żadnych środków transportowych. Zagadką też pozostaje, w jaki sposób obrabiali i dopasowywali te potężne bloki skalne. W dawnym imperium Inków jest wiele takich dziwnych miejsc, które przywodzą na myśl podejrzenia, że pojawiali się tutaj przybysze z innych planet. Podobno Inkowie twierdzili, że w zbudowaniu tej twierdzy pomagał im bóg Wirakocha, który zstąpił z nieba. Według ustaleń naukowców, budowa tego kompleksu, górującego nad świętą stolicą Inków, rozpoczęła się za panowania króla Pachacúteca i zajęła im około 70 lat. To tutaj w 1536 roku, w czasie powstania przeciwko Hiszpanom, Inkowie pod wodzą Manco Inki oblegali miasto zajęte przez najeźdźców prawie przez rok. Walki były bardzo zacięte. Hiszpanom przyszły z pomocą wojska z innych prowincji i wtedy krwawo stłumili powstanie.
Wędrowaliśmy między fragmentami ogromnych murów. Oglądaliśmy też kamienne pozostałości po innych budowlach. I podziwialiśmy Inków, że wieki temu coś takiego tutaj zbudowali.
Potem pojechaliśmy busem do Chinchero. Miasto liczy blisko 15 tysięcy mieszkańców. Położone usytuowane jest na wysokiej równinie andyjskiej, 28 kilometrów od Cusco. Według Inków to tutaj narodziła się tęcza. Miasto to słynie z kolorowego targu i typowego ubioru jego mieszkańców. Mieszkańcy Chinchero wciąż kultywują inkaskie tradycje, o czym świadczą chociażby ich codzienne stroje. Jest to jedyne miejsce w całym Peru, gdzie do farbowania materiałów i futer alpaki czy lamy używa się jedynie naturalnych barwników pozyskiwanych z roślin, na przykład ze słonecznika, kukurydzy lub cebuli. Tylko tutaj przetrwała sztuka tkacka z czasów Inków i do dziś wszelkie wyroby tkackie, np. obrusy czy szale, wykonuje się dokładnie w taki sam sposób, jak to robili Inkowie. I właśnie w Chinchero zobaczyliśmy z bliska, jak Indianki tkają przepiękne makaty, poncza i szale z naturalnych produktów roślinnych i zwierzęcych.
Dorosły mężczyzna nosi typową monterę, szczególnie w niedziele i święta. Nosi także poncza z owczej wełny nogal, kamizelki i spodnie z sukna oraz wielokolorowe chullo. Na nogach nosi sandały skórzane lub gumowe.
Z kolei kobieta z Chincheriny z dumą zachowuje swój tradycyjny ubiór. Ubiera się w lliclla (rodzaj ciemnego koca ozdobionego czerwono-zielonym filigranem i broszką na wysokości piersi), kamizelki i spódnice z czarnego sukna, mocowane do ciała szarfami lub chumpisami. Na głowach, ozdobionych drobnymi warkoczami, kobiety noszą kolorowe czapki.
Tego dnia czekała nas jeszcze jedna piękna przygoda. Pojechaliśmy do miasteczka Ollantaytambo. Dla turystów jest to zazwyczaj przystanek w drodze do Machu Picchu. Tymczasem jest to unikatowe miasteczko, którego początki sięgają imperium Inków.
Jak większość peruwiańskich miast, ma swoją Plaza de Armas. Plac jest niewielki i nastawiony głównie na zaspokojenie potrzeb turystów. Są tu liczne stoiska z pamiątkami, kawiarnie i restauracje. Na północ od głównego placu znajduje się szachownica wąskich, brukowanych uliczek. Domy są bardzo skromne, wręcz spartańskie. Zwiedziliśmy przede wszystkim ruiny słynnej fortecy Ollantaytambo. W połowie XV wieku król Inków Pachacuti podbił to miejsce. W trakcie walk zostało niemal zupełnie zniszczone. Król odbudował miasto, stawiając wystawne budowle. Zbudował też liczne tarasy, a w dolinie Urubamba podjął szeroko zakrojone prace irygacyjne. Podczas podboju Peru przez wojska hiszpańskie Ollantaytambo służyło jako tymczasowa stolica Manco Inca. W 1536 roku, na równinie niedaleko tego miasta, Manco Inca pokonał Hiszpanów, blokując ich dalszy marsz. Dokonał tego głównie poprzez zalanie równiny wodą.
Nazwa miasta pochodzi od nazwiska dzielnego żołnierza Ollantaya, który walczył dla dziewiątego króla Inków Pachacuteca. Podbił on duże połacie ziemi, na której rosły drzewa koki. W nagrodę król nazwał to miejsce od jego imienia Ollantaytambo i przekazał mu na własność. Manco Inca uznał jednak, że nie utrzyma tego miejsca, więc po roku opuścił fortecę i wycofał się do gęsto zalesionego miejsca Vilcabamba, gdzie założył państwo Neo-Inków. W 1540 roku Ollantaytambo zostało przyznane hiszpańskiemu konkwistadorowi Hernandowi Pizarro.
Z Ollantaytambo pojechaliśmy pociągiem do stacji Aguas Calientes, leżącej u podnóża Machu Picchu. Nocleg mieliśmy w hotelu Taypikala.
CDN