Do Nowego Jorku, w którym mieszkam od lat, mam dwojaki, krańcowy stosunek: kocham go i nienawidzę. Długo musiałbym wymieniać, co mi się tu podoba i za co uwielbiam to miasto, ale chyba lista minusów, jakie mu przypisuję byłaby dłuższa. Wytykam je na łamach Nowego Dziennika i tym razem nie będzie inaczej. Czy ktoś z moją opinią się zgodzi, czy nie, nie mam na to wpływu, jednak musi przyznać, że nie konfabuluję.
W ostatnich latach, czemu nikt nie zaprzeczy, nowojorskie ulice wypełniły rowery, elektryczne hulajnogi, skutery, elektryczne rowery i… ryksze. Wszystkie te pojazdy, których egzystencja nie została do dziś prawne uregulowana, to prawdziwa zmora dla mieszkańców miasta – pieszych i kierowców samochodów. Jeżdżą jak chcą, gdzie chcą, w tym po chodnikach, za nic nie mają przepisy drogowe, raniąc i zabijając przechodniów i siebie.
Najgorszą reputację zdobyli sobie rykszarze, których nowojorczycy dobitnie nazwali “piekłem na kołach”, terroryzujący turystów i miejscowych na większej części Manhattanu, od górnego krańca Parku Centralnego po nabrzeża na dolnym jego cyplu. Na niektórych odcinkach ulic praktycznie przejęli kontrolę, nękając przechodniów, kierujących ruchem, robotników drogowych, a nawet swoich kolegów po fachu. Ale to nie są ich najcięższe grzechy. Dopuszczają się nierzadko seksualnego molestowania swoich klientów.
Operujący rykszami swoją pogarszającą się opinię zaskarbili sobie dzięki “puszczaniu” ukrywającej uszy muzyki, żądaniu niewyobrażalnych opłat za usługi, kłótniom i bójkaom z klientami oraz prowadzeniu ataków na konkurentów na wzór karteli narkotykowych. Działają jak piranie w poszukiwaniu jedzenia. Są grzeczni, uśmiechają się, obiecują złote góry, do czasu aż klient zgodzi się na jazdę. Gdy odmówi, odwracają się plecami, nie używając grzecznościowych zwrotów.
Wieczorny wypad do klubu w Midtown zakończył się koszmarem dla dwóch kobiet z Upper East Side, które na swoje nieszczęście trafiły na taką właśnie piranię, która nękała je, żeby zgodziły się na podwiezienie ich do domu bez opłaty. Zaraz po zaakceptowaniu oferty rykszarz wskoczył na siedzenie i zaczął obmacywać pasażerki. Gdy się broniły, wyrzucił je z pojazdu i odjechał. Młode kobiety złożyły raport na miejscowym posterunku policji.
Powyższy przypadek to przykład niepokojącego trendu, który nie przysparza “Wielkiemu Jabłku” splendoru.
W maju pół tuzina rykszarzy otoczyło dorożkarza w Central Parku, kiedy ten prosił jednego z nich, żeby nie mył swojego pojazdu w fontannie, z którego poi się konie. Incydent zakończył się ciosem w podbródek, po którym 51-letni woźnica krwawił.
W czerwcu przed Empire State Building rykszarz wdał się w bójkę z trzema pasażerami, kiedy zażądał wyższej ceny za przejazd, względem tego, co wcześniej ustalono. Zajście nagrała kamera z pobliskiego sklepu.
We wrześniu inny kierowca trójkołowca z niewyparzonym językiem wyzywał powożącą dorożką Jill Adamski niecenzurowanymi słowami i podniósł rękę na mężczyznę, sygnalizując, że zamierza go uderzyć, gdy ten nagrywał zajście.
Te wyjęte spod prawa postępki odzwierciedlają wzrost mandatów wystawianych rykszarzom. W pierwszej połowie br. otrzymali ich 1493 w stosunku do 985 w analogicznym okresie 2023 roku. Stanowi to ponad 50-procentowy podskok. Skargi klientów zanotowały podobną zwyżkę.
Policjant regularnie patrolujący Times Square powiedział mi, że te statystyki są znacznie zaniżone, gdyż w większości ofiarami rykszarzy padają turyści, którzy albo z braku czasu, albo z braku sensowności zgłaszania incydentów, tego nie czynią.
Atrakcyjnie brzmiące przejażdżki stają się najdroższymi turystycznymi pułapkami, bo niezorientowani w cenach goście naciągani są na wygórowane opłaty, pomimo cennika, który zwykle wydrukowany jest maciupką czcionką na tabliczce umieszczonej z tyłu siedzenia pasażerskiego i przykrytej kocem.
Moje osobiste doświadczenia też nie należą do przyjemnych, choć daleko im do tych, które przeżyły opisane tu osoby. Wielokrotnie o mały włos nie wjechali we mnie w miejscach, gdzie nie winni się znajdować. W Central Parku raz zawadzili mnie kierownicą, raz przejechali kołem po nodze. Ani razu nie przeprosili. Często widuję, jak nagabują zagranicznych turystów, zwykle Włochów, Niemców i Brazylijczyków, co robią głośno i nachalnie.
Bezprawie szerzone przez rykszarzy nabrało pędu po odwołaniu restrykcji COVID-19, kiedy nastąpiła eksplozja fałszywych zezwoleń i tablic rejestracyjnych wydawanych przez Wydział Ochrony Konsumentów i Pracowników. 60 procent rykszarzy, co w liczbach waha się w granicach półtora tysiąca, jeździ na podrabianych licencjach.
Kontrola działania “piekieł na kołach” napotyka trudności z powodu braku wystarczającej liczby inspektorów, na co narzekają wszystkie miejskie agendy. Dopiero akcje ustawodawców dają jakieś efekty. Tak się stało po tym, jak członek Rady Miejskiej Erik Bottcher napisał pismo do Wydziału Policji, Wydziału Ochrony Konsumentów i Pracowników oraz Wydziału Ochrony
Środowiska. Wkrótce po tym, w grudniu ub. roku policja skonfiskowała 77 nielegalnie operujących rykszy. Rzeczniczka NYPD poinformowała, że fala skarg zmusiła agendę do zwiększenia patroli w miejscach, gdzie najliczniej działają trójkołowcy, czyli okolic Empire State Building, Times Square i Columbus Circle.
Pożyjemy, zobaczymy na ile akcje te wpłyną na zmianę kultury Dzikiego Zachodu serwowanej nowojorczykom przez rykszarzy.
Autor: Wiesław Cypryś
Autor zdjęcia: Pixabay