Znam jednak i takich, którzy „liznąwszy” życia w Ameryce, mieszkając tu czasem nawet i kilkanaście lat, podjęli decyzję o wyprowadzce. Co ciekawe – wielu z nich deklaruje, że również z powodu wolności. Dokładnie zaś z poczucia, że Ameryka im tę wolność odbiera. Odkąd zmieniła się w kraj ludzi uzbrojonych po zęby i normalizujących takie rzeczy jak strzelanina do pięciolatków w szkole stracili poczucie elementarnego bezpieczeństwa. Człowiek czujący zagrożenie nie jest człowiekiem wolnym.
Sama otarłam się kiedyś o decyzję o wyprowadzce z tej właśnie przyczyny. Było to w dniu, gdy moja kilkuletnia córka wróciła do domu z pytaniem, czy masakra, jaka wydarzyła się w podstawówce Sandy Hook w stanie Connecticut może wydarzyć się również u nas. W naszym mieście. W jej klasie. A lęk wypisany na jej twarzy był potworem, którego, jako rodzice, mamy nadzieję nigdy nawet nie ujrzeć w pobliżu naszego dziecka, co dopiero oddać mu je w posiadanie. Ostatecznie nie wyjechaliśmy, ale ponieważ – jak twierdzą terapeuci i cieszący się zdrowiem stulatkowie – najważniejsza rzecz w życiu to oduczyć się patrzenia w przeszłość z poczuciem żalu wobec podjętych decyzji, ja też czyniłam usilne starania, by o tym tragicznym dniu myśleć najmniej jak się dało.
Wiadomość o tym, że medialne imperium Alexa Jonesa idzie pod młotek licytatora, a pieniądze ze sprzedaży wpłyną na konto rodzin ofiar masakry w Sandy Hook rozbudziła jednak we mnie stare emocje. Jeśli komuś umknęło, to przypomnę, że Jones przez długi czas usilnie promował konspiracyjną teorię o tym, że 14 grudnia 2012 r. do żadnej tragicznej w skutkach strzelaniny w żadnej szkole w USA nie doszło. W Sandy Hook miał wydarzyć się jedynie spektakl wyreżyserowany przez rząd, a wszyscy biorący w nim udział aktorzy zostali za to odpowiednio wynagrodzeni. Nie zabrakło ludzi – słuchaczy audycji tego popularnego radiowca – którzy jego „wersję wypadków” kupili bez mrugnięcia okiem. I nie trzeba było długo czekać, by członkowie rodzin ofiar z Sandy Hook i tak już opłakujący największą stratę z możliwych, musieli stawić czoła dodatkowemu wyzwaniu: wylewającemu się na nich hejtowi, a nawet i prześladowaniom. Nie tylko online, również w realu.
To wyjątkowe paskudne i zgoła nieludzkie kłamstwo, jakie sfabrykował Jones było łatwe do zdementowania i nie dziwi, że tak się stało. Nie zdumiały mnie również wyrażane publicznie wyrazy ulgi i poczucia sprawiedliwości, której wyrok sądu zadośćuczynił. Zaszokowało mnie coś całkiem innego. Jak mało odczułam zdumienia, gdy równolegle w przestrzeni publicznej rozległy się głosy oburzenia i deklaracje, że kara dla Jonesa to nic innego jak tylko akt kryminalizacji wolności słowa i wolności osobistej w ogóle. Uprzytomniłam sobie z nową mocą, że wolność rzeczywiście jest w naszym życiu sprawą najważniejszą, a potrzeba określenia – być może całkiem na nowo – czym jest, a czym być nie może, jeśli ma służyć naszemu dobru, stała się dziś w Ameryce bardziej paląca niż kiedykolwiek. Nie tylko zresztą w Ameryce, to zadanie, które stoi dziś przed całym światem. Podziały na liberałów i konserwatystów, na ludzi wierzących i ateistów, nawet na entuzjastów drugiej poprawki i nieprzejednanych pacyfistów bledną przy nim jak rozwiewająca się nad ranem mgła.
Stawka jest najwyższa: chodzi o nasze prawo do faktów i prawdy. Tymczasem w świecie, w którym dziś żyjemy, prawda coraz częściej uważana jest za wybór. Dopuszczamy, a nawet publicznie sankcjonujemy odrzucanie faktów, jeśli nam tak wygodniej, lub korzystniej. Podważanie zasadności czegokolwiek i wszystkiego łącznie stało się dumnie obnoszonym symbolem „nowego oświecenia”, w którym mniej liczy się to co realne, a bardziej to, co ma zasięg i odzew. Co kiedyś nazywaliśmy otaczającą nas rzeczywistością, dziś zastąpił rynek narracji o rzeczywistości, w której prawda i kłamstwo leżą obok siebie niczym produkty na targu i tak jak na targu można sobie wśród nich do woli wybierać i przebierać.
Dokąd prowadzi rozmyślna negacja faktów karmiąca się przeświadczeniem, że można je bez konsekwencji zignorować, odrzucić, skonfabulować? Wystarczy zasłonić się argumentem, ulubionym wśród wyznawców „nowego oświecenia” szerzonego za pomocą teorii spiskowych, że przecież nie doświadczyło się tego samemu, a wszyscy wokół to zdrajcy. Na pewno nie do pokoju – o czym przekonuje się rosnąca rzesza ludzi, doświadczająca jak najbardziej realnych i druzgocących konsekwencji działań adherentów tychże teorii. I nie do poprawy, a dramatycznej deterioracji relacji społecznych – o czym przekonujemy się wszyscy, patrząc jak sąsiedzkie zaufanie wypiera paranoja podejrzliwości, a dobrą wolę i życzliwość – cynizm.
Jeśli nie postawimy na prawo do prawdy może się okazać, że żadna, nawet najlepiej prosperująca gospodarka, o którą tak się przed wyborami kłócimy, ani żadne akcje zamykania granic, o których obie strony mają zresztą w tym momencie bardzo podobne zdanie, nie uchronią nas przed katastrofą. Nie wiem jak państwu, mnie nie spieszy się do życia w świecie, w którym jedyną rzeczą, którą dane mi będzie o nim wiedzieć, to że wszyscy wokół mnie kłamią, wszyscy zawodzą i wszystkim zależy wyłącznie na tym, bym nie znała prawdy. Gorszego więzienia wyobrazić sobie nie mogę.
Autor: Eliza Sarnacka-Mahoney
Autor zdjęcia: Pixabay