New York
45°
Partly Cloudy
7:01 am5:17 pm EST
4mph
67%
29.97
TueWedThu
45°F
37°F
43°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Opinie i Analizy

WYŚCIG NA DZIURAWYCH DĘTKACH

04.06.2024

Eliza Sarnacka Mahoney

Podobno ostatnio wszyscy się wzbogaciliśmy, bo choć ceny szaleją to podniesiono nam pensje i ze skrupulatnych wyliczeń ekonomistów wyszło, że wydawaliśmy w ostatnim kwartale mniejszą część naszych przychodów na tzw. produkty podstawowe. Co prawda najbardziej wzbogacili się najbogatsi – u nich procentowy „spadek” tego typu wydatków był największy – ale w klasie średniej też wyniósł aż 2 procent, więc szampan dla wszystkich!

Słucham tych doniesień doglądając obiadu i analizując wyciąg z karty kredytowej, bo właśnie przyszedł. Sprawdzam, czy wszystkie transakcje na pewno są moje. Nigdzie żadnych oszczędności nie widzę, przeciwnie, moje wydatki tylko pną się w górę niczym magiczna fasola Jasia z znanej bajki, a ja przyglądam się im z dołu coraz mocniej przesłaniając oczy. Nie od słońca jednak, lecz przed oślepiającą mnie zgrozą.

Bieżący rachunek jest jeszcze wyższy niż normalnie, bo są na nim ślady wiosennej podróży z Młodszą na drugi koniec kraju w celach edukacyjnych rekonesansów. Oszust albo i szajka, którym mogłabym przypisać choć część wydatków i w ten sposób zwolnić się z obowiązku ich uregulowania byłby jedynym sposobem na jakiekolwiek wzbogacenie się, a jeśli mam być szczera to na powstrzymanie mojego procesu zdecydowanego ubożenia. Z początkiem jesieni, gdy zaczną przychodzić rachunki z uniwersytetu, na który wybiera się Młodsza, ubożenie rączo ruszy z kopyta

Niestety, gdy najbardziej potrzeba wtedy życie nie zaskakuje wcale. Wszystkie transakcje są na pewno moje i muszę za nie zapłacić sama. Od ataku paniki może mnie uratować tylko wypuszczenie powietrza przez specjalną rurkę na rzemyku. Mówię państwu o tej rurce, bo może ktoś też chciałby skorzystać. Pomysł sprzedała mi koleżanka terapeutka, która leczy w ten sposób nawet własnego męża. Chodzi o to, że w chwilach stresu należy robić wydechy właśnie przez tę rurkę i skupić się na tym, by były jak najdłuższe. Człowiek, gdy czuje, że się dusi wyskoczy z własnej głowy, żeby nie wiem co – to ta nasza dzika część mózgu nastawiona na przetrwanie! – i to jest właśnie sposób na to, by uciąć stresowi dopływ atencji, a tym samym odebrać mu moc.

Rurki nie mam, jeszcze jej sobie nie sprawiłam, ale mam ogródek i tam przez kilka dni nawet nieźle się odstresowywałam. Humor najbardziej poprawiły mi sadzonki, które udało mi nabyć za frakcję pierwotnej ceny, bo tu i ówdzie zżółkł im jakiś pojedynczy listek, zostały więc przez sklep wyrzucone na półkę z przeceną. Upiększyłam ogródek mniejszymi nakładami niż w zeszłym roku, więc tutaj wątpliwości nie mam. Tu oszczędziłam na pewno. Kolejne oszczędności mam zamiar poczynić przestawiając się od jesieni na dietę z ryżu i fasoli oraz cerowaną odzież.

Zbyt długo ta poprawa humoru jednak nie trwała. W weekend poszliśmy do znajomych na przyjęcie z okazji zakończenia liceum przez ich najmłodsze dziecko. W gronie rodziców mierzących się, jak my, z kosztami studiów, rozmowy o tychże są zakazane. Ale wśród gości było kilka rodzin z potomstwem jeszcze młodziutkim i drobnym, którzy o banie nic nie wiedzieli i w ramach small talku zapałali chęcią zapoznania się ze wszystkimi szczegółami. Szybko zmienili się w detektywów i to z manierą, bo nasze odpowiedzi przede wszystkim kwestionowali tudzież zarzucali nam nieszczerość. Szkoła stanowa trzeciego rzędu za 58 tysięcy dolarów rocznie? Wolne żarty! W takim tempie nic nie idzie w górę. Piętnaście lat temu kosztowała trzydzieści i tak, to była cena dla studentów spoza stanu. To nie może być prawdziwa cena, przecież to jest uczelnia publiczna, finansowana z naszych podatków, wystarczy, że one nam rosną! Zaś za uczelnię prywatną, ile? Trzydzieści tysięcy więcej? Nie, no tutaj to już państwo naprawdę przesadzili. My nie pytaliśmy o ligę bluszczową. Poza tym, gdyby szkolnictwo wyższe naprawdę tyle kosztowało, to chyba by człowiek o tej sprawie dużo więcej słyszał? Ludzie protestować na ulice by wyszli! Nowy marsz milionów na Waszyngton by wyruszył. Prawo do nauki jest podstawowym prawem człowieka, a my żyjemy w najbogatszym kraju na świecie. Dwustu tysięcy na studia dla jednego dziecka nikt odłożonych przecież nie ma. A pchać się w pożyczkę na taką sumę to… To nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie zrobił, o!

– Aha – wysłuchaliśmy tej tyrady i z dalszej rozmowy zrezygnowaliśmy. Nie widzieliśmy sensu jej kontynuowania.

Jako weterani (choć wciąż wpół drogi) towarzyszący dzieciom w ich podróży (finansowej) przez studia (po tej stronie świata) z tego typu reakcją spotykamy się często (nawet bardzo!). Prawdę mówiąc obserwujemy ją u absolutnej większości osób w położeniu podobnym do rozmówców z przyjęcia. Już z jakimś zapasem lat jakie upłynęły, odkąd sami zdobywali wykształcenie wyższe, jeszcze za daleko (choć bliżej niż myślą) tego momentu w rodzinnym życiu, gdy i na nich spadnie epifania, że te wszystkie średnie ocen, sporty, gry na wiolonczeli oraz zawody orkiestr dętych, na jakie latami wozili dzieci są PO COŚ. Dokładnie zaś po to, by je umieścić na CV, które wraz z aplikacją i wynikami testów SAT ich dzieci będą wysyłać komisji kwalifikacyjnej na studia.

Humory zepsuły nam się podwójnie. Po pierwsze – bo zrobiło nam się szkoda tych biednych ludzi, którzy ewidentnie myślą, że albo nam coś się pomyliło, albo jesteśmy z gatunku tych rodziców, którzy zapłacą każdą cenę, by ich niekumate i nieogarnięte dziecko przyjęto gdziekolwiek. A w ogóle to i tak pewnie chodzi o to, że ktoś nas w coś wrobił. Czegoś nie doczytaliśmy lub nie załatwiliśmy na czas. Możliwe też, że skoro jedno z rodziców ma obcy akcent w angielskim, to uczelnie naliczają nam koszty jak obcokrajowcom. To by wiele wyjaśniło.

Po drugie – bo choć bardzo, ale to bardzo życzylibyśmy sobie, by było dokładnie tak, jak myślą nasi rozmówcy z drobnymi jeszcze dziećmi, wiemy, że tak nie jest. I że tych rozmówców za kilka krótkich – krótszych niż myślą! – lat też czeka przebudzenie w tym koszmarze oraz rurka do specjalnego wydychania, jeśli mają go przetrwać.

Tymczasem wciąż trwają wyścigi prezydenckie. Słucham, co mówią startujący w nim kandydaci. Jeden prowadzi kampanią polegającą już wyłącznie na odgrażaniu się i planowaniu zemsty na coraz mgliściej definiowanych grupach wrogów. Namnożył ich tyle, że przejście przez listę pogróżek spokojnie wypełnia mu każde przemówienie, wobec czego newralgicznych tematów typu: ile jeszcze zostało nam czasu, zanim ceny studiów nie uczynią z Amerykanów nacji przymusowych głąbów i dyletantów, poruszać nie musi. Nie ma na to czasu. Drugi kandydat ma na sercu wszystkich, ale tu z kolei wszyscy są tak zaaferowani jego wiekiem oraz potykaniem się na schodach, że nie rejestrują ani meritum, ani przesłań jego wypowiedzi. Najważniejsze propozycje i oświadczenia giną w szumie sensacji, że znów z Macrona zrobił Mitteranda, wobec czego najważniejszym tematem wyborczym pozostaje spór o to, kiedy starzenie się jest „tylko” fizjologiczne, a kiedy zaczyna już być patologiczne.

Dług studencki wyhamowuje gospodarkę. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Ten pociąg zmierza prosto w przepaść, bo jeśli młodzi przestaną się kształcić Ameryka zostanie bez przyszłości. To nie jest żadna metafora.

A fe, a fe, po co tak straszyć ludzi? Mało to mają zmartwień na co dzień? Wystarczająco, więc to pewnie dlatego ostatni raz, gdy słyszałam jakieś merytoryczne debaty na ten temat miał miejsce jeszcze za czasów Michelle Obamy przy okazji jej flagowego, pierwszodamowego projektu wprowadzania do szkół zdrowej żywności i W-F.

Nie wszyscy iść na studia muszą i powinni, i nie wszyscy zawsze na nie szli. Mamy dziś jednak do czynienia z sytuacją, że w najbogatszym kraju na świecie młodzi nie idą na nie wyłącznie dlatego, że finansowa bariera zrobiła się nie do przeskoczenia. W chwili obecnej sytuację ratują jeszcze rodzice tacy jak ja, którzy są w stanie dopomóc dziecku po tym, jak przerzucą się na ryż, fasolę oraz cerowaną odzież. Jeśli w najbliższym czasie nic się nie zmieni to dla znajomych z przyjęcia tego typu wyrzeczenia nie będą już jednak miały sensu, bo niewiele wniosą. Pożyczki opiewającej na sto tysięcy dolarów za rok studiów też przestaną być wyjściem, bo nikt przy zdrowych zmysłach brał ich nie będzie, zdrowy rozsądek od tego jest zdrowy, że zna granice. W międzyczasie rynek dawno nasyci się hydraulikami, kucharzami i budowlańcami – profesje w chwili obecnej promowane jako fantastyczna alternatywa dla studiów. Co wtedy?

Wtedy może się okazać, że peleton postępu dawno pojechał przed siebie, podczas gdy Ameryka wciąż składa swój rower wymieniając w nim jedne dziurawe dętki na drugie i dziwiąc się, dlaczego nic nie działa. Jeśli nie postawimy na rzeczywisty, powszechny dostęp do edukacji będzie to scenariusz o wiele bardziej możliwy, niż to się państwu wydaje.

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner